Big Apple z zazdrością patrzy na kluby, które wymieniają się zawodnikami ile wlezie. Phoenix, Lakers, Cavs, wszyscy się wzmacniają, a Knicks stoją w miejscu. Sukcesy drużyny z Nowego Jorku, można oglądać w starych przerywnikach, w których migają John Starks, Patrick Ewing. To były czasy. Aż się łza w oku kręci. Teraz Knicks mają Zacha Randolpha, który jest prawdziwym, urodzonym, liderem drużyny.
W trochę innym świetle przedstawiał go Stephon Marbury, w lecie ubiegłego roku.
Prawda że pięknie? Szkoda, że na słowach się skończyło. NYK zajmują przedostatnią pozycję na Wschodzie, w całej NBA są na 25 miejscu. Spike Lee, z resztą zagorzałych fanów drużyny, są na pewno nieco rozgoryczeni. Ale dopóki zarząd klubu nie tupnie nogą i nie zrobi kadrowego trzęsienia ziemi, dopóty sytuacja Knicks będzie taka, a nie inna. Może już czas sprzedać Eddie'go Curry'ego za paczkę chipsów serowych ?