Historia NBA pisana purpurowo-złotymi zgłoskami.
Legendarni zawodnicy: Kobe Bryant, Shaquille O’Neal, Magic Johnson, Kareem Abdul-Jabbar, Wilt Chamberlain, Jerry West, George Mikan czy LeBron James. Wspaniali trenerzy: Pat Riley i Phil Jackson. 17 tytułów mistrzowskich i rekordowe 32 występy w wielkim finale. A wszystko to dzięki pieniądzom biznesmena z Ostrowca Świętokrzyskiego…
Świat koszykówki nie byłby tak fascynujący bez blisko 70-letniej historii Los Angeles Lakers. Marcin Harasimowicz stworzył pełną anegdot opowieść o dziejach tego zespołu, jego gwiazdach i największych rywalach. Co sprawiło, że napędzana przez LeBrona ekipa po 10-letniej przerwie wreszcie odzyskała mistrzowski tytuł? W jaki sposób genialny Amerykanin odmienił drużynę? Co sprawia, że mimo tylu sukcesów i milionów na koncie wciąż znajduje on motywację, by walczyć i wygrywać?
Dlaczego do George’a Mikana strzelano podczas meczu? Jak to możliwe, że jeden z zawodników Boston Celtics brał narkotyki, nawet siedząc na ławce rezerwowych? Który z Jeziorowców dorabiał, pracując w kancelarii prawniczej, a który miał stanąć do walki w ringu z samym Muhammadem Alim?
Ekscytująca podróż za kulisy wielkiego świata NBA, uaktualniona o trzy nowe rozdziały. Ekskluzywne wywiady z legendami Lakers i czołowymi dziennikarzami sportowymi ze Stanów Zjednoczonych. I liczne, często zaskakujące, polskie wątki. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana koszykówki!
Link do sklepu – http://idz.do/lakers-17mistrzostwo
Fragment książki:
13 kwietnia 2016 roku. Ostatni mecz Bryanta w NBA przeciwko Utah Jazz. Lakers do tego momentu wygrali zaledwie 16 spotkań i rozgrywają najgorszy sezon w historii. Wybrany z drugim numerem w drafcie D’Angelo Russell ostatecznie zasłynął w Los Angeles głównie tym, że nagrał kolegę z zespołu Nicka Younga opowiadającego, jak zdradził swoją ówczesną partnerkę Iggy Azaleę, co oczywiście doprowadziło do rozpadu związku. Kobe już nie pasował do tego świata – leniwych, rozpuszczonych gwiazdeczek zupełnie innego pokolenia…
Mimo to atmosfera w Staples Center przypominała tę, gdy Los Angeles Lakers wygrywali mecz numer siedem z Boston Celtics w 2010 roku, a Kobe Bryant sięgał po statuetkę najlepszego zawodnika Finałów. Obecny zespół dawno odpadł z walki o awans do playoffów, ale tego dnia nie miało to żadnego znaczenia. Nikt nie przeżywał koszykarskich emocji, lecz nostalgię związaną z pożegnaniem ikony sportu. Ponad 20 tysięcy kibiców przyszło złożyć hołd swojemu idolowi, a drugie tyle czekało na zewnątrz lub oglądało mecz w pobliskich pubach i restauracjach. Bilety rozeszły się już dawno. Klub wydał nawet kilka dni wcześniej oficjalne ostrzeżenie przed oszustami podrabiającymi wejściówki i sprzedającymi je w internecie. Przed Staples Center oferowano nam bilet – normalnie wart 70 dolarów – za 7500!
Tego dnia oczy Hollywood i świata sportu zwrócone były na to, co działo się w hali Lakers. Przyszedł Jack Nicholson, którego w tym sezonie rzadko oglądano na meczach, amerykański hymn na basie odegrał Flea z Red Hot Chili Peppers, inny wieloletni fan miejscowej drużyny. Każdy z kibiców dostał pamiątkową koszulkę z napisem „Mamba Day” – nawiązującą do przydomka koszykarza: „Czarna Mamba”. Ci, którzy kupili bilety na miejsca przy parkiecie – kosztujące po kilka tysięcy dolarów – wrócili do domów z miniaturkami (latającymi!) helikoptera, którym Bryant zwykł przylatywać na mecze. Jakże złowieszczo się teraz wspomina ten gest…
Jeden z kolegów zrobił Bryantowi kawał, umieszczając obok jego szafki książkę Poczet seryjnych zabójców. Kobe oczywiście zawsze miał opinię zabójcy na parkiecie, bezwzględnie wykorzystującego wszystkie potknięcia rywali. Dzięki temu zdobył jednak pięć mistrzowskich tytułów i nawet przemawiający na środku parkietu przed rozpoczęciem spotkania Earvin „Magic” Johnson nazwał Bryanta „najlepszym koszykarzem w historii klubu”. To piękny gest innej wielkiej legendy, także pięciokrotnego mistrza. Na podobny zdobyły się władze miasta, zmieniając nazwę pobliskiej stacji metra z Pico Station na Kobe Station. Lakers podarowali mu imponujący pierścień z pięcioma wielkimi diamentami (liczba tytułów) oraz dwudziestoma mniejszymi (liczba rozegranych sezonów). To się nazywa prezent na pożegnanie!
W trakcie meczu na telebimie wyświetlano życzenia i pochwały od najlepszych koszykarzy, ale także gwiazd show biznesu, takich jak Taylor Swift, Ice Cube, Justin Timberlake, czy nawet… Justin Bieber, którego publiczność wygwizdała. Podobnie jak Kanyego Westa i jego żonę Kim Kardashian. Na graczy Lakers wyjątkowo nie gwizdano, chociaż mieli za sobą najgorszy sezon w historii.
Kobe zaczął słabo, pudłując trzy pierwsze rzuty, ale później trochę się rozkręcił, a każdy jego punkt wzbudzał gigantyczny entuzjazm w Staples Center. W pierwszej kwarcie zdobył ich 15 i widać było, że chce się pożegnać w wielkim stylu. Co ciekawe, na początku drugiej kwarty uciął sobie przyjacielską pogawędkę z siedzącym w pierwszym rzędzie Shaquille’em O’Nealem. Kiedyś wspólnie zdobyli trzy tytuły, później nie mogli nawet na siebie patrzeć, a teraz zachowywali się jak starzy kumple. Taki był jednak wtedy Bryant – uśmiechnięty i w pełni pogodzony z losem. „Zmienił się z kąsającej Mamby w ambasadora koszykówki na świecie”, jak to najlepiej ujął Phil Jackson.
Wynik meczu nikogo nie interesował, więc Kobe rzucał, kiedy chciał i ile się tylko dało, bo dokładnie tego oczekiwali kibice. W połowie trzeciej kwarty miał 35 punktów, ale też i ponad 30 oddanych rzutów. Gdy przekroczył 40 punktów – wrzawa przypominała już zacięte spotkania, które przez lata toczył w playoffach. Jazz przez cały czas mieli bezpieczną, około 10-punktową przewagę. Ta jednak zaczęła topnieć wraz z kolejnymi popisami strzeleckimi Bryanta. Kobe wpadł w trans, nie spudłował ani jednego rzutu w ostatnich pięciu minutach, zdobywając w tym czasie 15 punktów i dając Lakers 17 zwycięstwo w sezonie. Niby nic nieznaczące, ale… Notując 60 punktów i wygrywając, zszedł z koszykarskiej sceny jak nikt nigdy wcześniej. „To był najlepszy pożegnalny występ w historii sportu”, skomentował podekscytowany Magic Johnson. Owacjom nie było końca. Wszyscy zachowywali się, jakby Lakers właśnie zdobyli mistrzostwo. Nawet koszykarze oblali Kobego szampanem w szatni. „Gdyby ktoś powiedział mi, że mistrzostwo w ostatnim sezonie nie wchodzi w grę, to tak wyobrażałbym sobie perfekcyjne pożegnanie”, powiedział szczęśliwy Bryant, który na ostatnią konferencję prasową przyszedł w spoconej i mokrej od szampana koszulce. „Nie zdejmę jej szybko!” – zastrzegł szczęśliwy. Raz jeszcze dał wszystkim show, do jakiego tylko on jest zdolny.
Autor: Marcin Harasimowicz
Data wydania: 19 listopada 2020
Liczba stron: 424
Okładka: Miękka ze skrzydełkami