Orlando Magic rozpoczęli to spotkanie bardzo dobrze. Po pierwszych 12 minutach Dwight Howard miał na swoim koncie 1 punkt, 11 zbiórek oraz 3 bloki. Magic prowadzili wtedy 4 „oczkami„. Sytuacja zaczynała wyglądać nieciekawie dla Lakers, bowiem Gasol, Odom oraz Bynum szybko uzbierali po dwa faule w pierwszej odsłonie meczu numer cztery. A ktoś Howarda musiał powstrzymywać.
W drugiej ćwiartce gospodarze objęli największe prowadzenie w tej serii – 12 punktów. Lakers w pierwszej połowie nie mogli wogóle znaleźć drogi do tego czerwonego przedmiotu, przykręconego do „szklanej” tablicy, zwanego popularnie obręczą. Trevor Ariza – 0/6, Kobe Bryant (1/5), Dobrze, że byli Luke Walton i Pau Gasol. To głównie oni punktowali w drugi dwunastu minutach, pozostawiając jeszcze nadzieję na odwrócenie losów spotkania na ławce LA. Żeby tradycji stało się za dość właśnie w tej części spotkania pojawił się Marcin Gortat. Przez 4 minut (najmniej minut spośród graczy Magic) zanotował 4 punkty (2/2 z gry, oba to dunki), 2 zbiórki oraz 1 blok (na Odomie).
W trzeciej kwarcie do roboty wzięli się przyjezdni. Trevor Ariza trafił swoje pierwsze cztery rzuty z gry (5/6 w trzeciej kwarcie) i na 7:58 przed końcem spotkania Magic prowadzili tylko pięcioma punktami. Po kolejnych dwóch minutach Lakers prowadzili jednym punktem. Po 36 minutach wynik brzmiał 67 – 63 dla LAL.
Przez cztery minuty czwartej kwarty Magic oddali tylko jeden, w dodatku niecelny, rzut z dystansu. Trafiali, co prawda na linii rzutów wolnych, jednak znajdowanie dobrych pozycji do rzutu bądź też udanej akcji graniczyło z cudem. Sytuację trochę poprawił Mikael Pietrus trafiąc trójkę po podaniu totalnie niewidocznego w tym spotkaniu Rasharda Lewisa (2/10 z gry w całym meczu, 6 punktów, 7 zbiórek, 4 asysty), później zaliczył dobre wejście pod kosz i z powrotem był remis – po 75 na 5:37 przed końcem spotkania.
Na półtorej minuty przed końcem po kolejnym celnym rzucie Turkoglu, wynik brzmiał 87 – 82 dla Orlando. Wyglądało na to, że ekipa SVG’ego krocz ku remisowi. Niestety. Dwight Howard nie trafia żadnego z dwóch rzutów osobistych, przy stanie 87 – 84. Na cztery sekundy przed końcem Derek Fisher doprowadza do remisu i mamy dogrywkę
W drugiej dogrywce tegorocznych Finałów wynik rozstrzygnął się w ostatniej minucie. W ciągu tych decydujących 60 sekund 6 punktów zdobył Pau Gasol, 3 punkty Kobe Bryant. Magic 0 punktów. Wynik 99 – 91 dla Lakers.
Lakers, wychodząc zwycięsko z drugiego starcia w Amway Arena, prowadzą 3 – 1. Jednak wpędzili Magic do tej otchłani, z której wyjście graniczy z cudem. Dwa rzuty osobiste Howarda w końcówce czwartej kwarty przeważyły szalę na stronę ekipy z Kalifornii. Losy spotkania potoczyły się podobnie jak w spotkaniu numer 1 z 1995 roku. Wtedy osobistych nie trafiał Nick Anderson, dobił ich Kenny Smith. Tutaj w rolę Smitha wcielił się Derek Fisher. Stary rewolwerowiec jeszcze potrafi strzelać „w samo południe„.
Dwight Howard otarł się o trzecie TD, przy okazji pierwsze w Finałach, z punktami, zbiórkami i blokami w składzie. 16 punktów, 21 zbiórek, 9 bloków – rekord Finałów (7 strat tyle, co Lakers w całym meczu). Z takimi statystykami powinno się wygrywać spotkania zwłaszcza, kiedy hymn śpiewa Gina.
Zanosi się na to, że Lakers zdobędą tytuł. Nie zrozumcie mnie źle, ja wcale tego nie chcę ale, jak wszyscy, widzę to, co Lakers potrafią zrobić z Orlando Magic. Nawet z szalejącym Howardem. W pierwszej połowie D12 miał tyle zbiórek, co Jacksons. Pod koniec spotkania Lakers stracili tyle piłek, co Howard (7).